Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciocia zatrzyma go! — zaszumiało w głowie Żanci — ona mu powié coś takiego, co go pocieszy...
Pani Róża dopędziła w istocie zbiega.
— A co to, królu mój! — zawołała półgłosem — uciekasz, jak desperat jakiś! wstydź się! zabawa taka piękna! ot, wyperswaduj sobie, i chodź do sali potańczyć, jak inni! Mama dobrodziéjka, jak zobaczy cię w takim stanie, gotowa rozchorować się z alteracyi...
Roman Gotard przystanął i ponure wejrzenie utkwił w zakłopotanéj twarzy swéj pocieszycielki. Usta jego wykrzywiły się uśmiechem, pełnym wzgardy i gorzkiego szyderstwa.
— Zabawa! — syknął przeszywająco — piękna zabawa! dziękuję pani, bardzo dziękuję! nie jestem zdolny ani bawić się, ani wyperswadowywać sobie! biedna matka moja nie zobaczy mnie już nigdy! perswazya moja i ostatnie uspokojenie... tu!...
Przy ostatnim wyrazie tragicznym giestem wskazał ziemię i zaraz zaśmiał się, a raczéj ryknął głośnym, gardłowym śmiechem.
Żancia skamieniała na progu. Giest Romana Gotarda, wskazujący ziemię, przejął ją dreszczem; gardłowy śmiech jego zadźwięczał w uchu jéj, jak dzwon pogrzebowy; słowa jego: „biedna matka moja nie zobaczy mnie już nigdy”, falą łez napełniły pierś jéj i oczy. I ona, ona-to miała być przyczyną wszystkich tych nieszczęść i zbrodni? Nigdy! nigdy! — Ro-