Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! nie! — szepnęła z mocą — przyrzekam... przyrzekam, że... nie pójdę za niego!...
— Ha! — jęknął Roman Gotard — a więc za innego...
— Nie! nie! za nikogo! nigdy! nigdy! za nikogo na świecie, oprócz... oprócz pana!...
Ostatnie słowa wymówiła bez zawstydzenia już i przelęknienia, z blaskiem energii w oschłych nagle oczach. Roman Gotard klęczał przed nią i pocałunkami okrywał jéj ręce. W téj chwili nie grał on już roli żadnéj, ani przed innymi, ani przed sobą. Wszystko, co było w nim dobrego, ludzkiego, wzruszyło się na widok téj wdzięcznéj istoty, oddającéj się mu tak naiwnie i zarazem tak bezwzględnie i wspaniałomyślnie.
— Kochasz mnie? — szeptał namiętnie — a więc kochasz mnie naprawdę? aniele mój! śliczna, najlepsza moja! powiedz, kochasz mnie?
Bezprzytomna prawie, zgorączkowana, upojona niepojętemi dla niéj wzruszeniami, które miały źródło we wszystkich na raz stronach jéj istoty, Żancia, poddawała się ramieniu Romana, który przyciągał ją ku swéj piersi i szepnęła cichutko:
— Kocham!...
Pani Róża, podpierając wciąż drzwi zamknięte, szlochała na dobre.
— Gołąbki moje! — mówiła z cicha — rybki mo-