Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powoli. W jadalnéj sali spotkała Drylską, która w dwóch palcach z nadzwyczajną ostrożnością niosła biały koronkowy czapeczek.
— Drylsiu — wymówiła szeptem prawie — czy mama już ubrana?
— Ot zaraz panieneczko, tylko to śliczne czépunio włoży, com dla niej w tym momencie wyprasowała, i będzie już ubrana!...
Rzekłszy to, zniknęła za drzwiami sypialni pani Herminii. Do drzwi tych dążyła Żancia. Co kilka kroków stawała, opierała się to o poręcz krzesła, to o róg fortepianu; oczy jéj były wciąż utkwione w ziemię, a czoło pochylone nizko. Położyła nakoniec rękę na klamce, gdy drzwi, popchnięte z przeciwnéj strony, otworzyły się i stanęła w nich pani Herminia. W długiéj jedwabnéj sukni, w koronkowym czepeczku na siwiejących włosach, wysoka, wyprostowana jak zwykle, matka Żanci wyglądała poważnie, a nawet wspaniale. Widok córki ożywił na chwilę zamyślony wyraz jéj oczu i zmiękczył surową linią ust wązkich, do milczenia zda się i rozkazywania stworzonych. Było to przecież jedno mgnienie oka; Żancia ujęła rękę matki i szepcąc cichutkie „dobry dzień,” składała na niéj pocałunek. Pani Herminia nie spostrzegła łez, które napływały do oczu młodéj dziewczyny, w chwili, gdy schylała się przed nią; nie uczuła, że usta jéj drżące były, spalone gorączką i tak przylgnęły do jéj ręki, jakby oderwać się od niéj siły im nie-