Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego chcesz, moje dziecko? czy mama przysyła cię z czém do mnie?
Twarz pana Jana pogodną, była i głębokiém ukojeniem wszelkich trosk rozjaśnioną; głos jego brzmiał łagodnie; giest, z którym wyciągnął rękę do wchodzącéj córki, miał w sobie coś ojcowskiego i przyjacielskiego zarazem. To téż Żancia śpiesznym krokiem przystąpiła ku niemu i, zaledwie skończył wymawiać swe wyrazy, klęczała już u jego kolan, a tuląc do nich głowę swą, okrywała je pocałunkami. Pan Jan, zdziwiony nieco, ale więcéj jeszcze rozrzewniony tym nagłym wybuchem czułości, pochylił się żywo ku córce. W gruncie rzeczy nie był on nigdy szczerym zwolennikiem surowéj powagi i udanéj obojętności, jakiemi w postępowaniu swém z Żancią rządziła się pani Herminia. Przez cały jednak czas wzrastania Żanci, stosował się do zasady swéj żony, tak, jak i w wielu innych względach, szanując wolę jéj i postanowienia. Od czasu do czasu jednak folgował nieco i dawniéj, niewzruszonéj u pani Herminii zasadzie téj, i czy to dorywczą pieszczotą, czy żartobliwém słowem okazywał niekiedy córce uczucie tkliwego przywiązania, jakie miał dla niéj. Teraz, gdy była ona narzeczoną, gdy blizkiém zamęzciem swém spełnić miała jedno z najżywszych życzeń jego i jednę z najpiękniejszych nadziei, zdało mu się, że (w nieobecności mianowicie pani Herminii), całkiem już i bez uszczerku dla powagi rodzicielskiéj, sercu