Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 224.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

swemu pofolgować może. To téż podniósł córkę z ziemi, kibić jéj otoczył ramieniem i przyciągnął ją blizko ku sobie. Po twarzy Żanci płynęło, z pod spuszczonych powiek, kilka grubych i cichych łez. Pan Jan nie przestraszył się przecież łzami témi, owszem, uśmiechnął się na ich widok.
— Płaczesz? — wymówił na-pół żartobliwym, na-pół rozrzewnionym głosem — zwyczajna to rzecz u młodych dziewcząt, któro opuścić mają wkrótce dom rodzicielski. Popłacz sobie trochę, moje dziecko, skoro u was kobiet nic już bez łez obejść się nie może, ale nie martw mi się tylko naprawdę. Przyszły mąż twój jest bardzo zacnym i uczciwym młodym człowiekiem, znamy go dobrze, bośmy na niego od kolebki jego patrzali... on ci zastąpi rodziców i braci, których opuścisz, i będziesz z nim z pewnością szczęśliwą...
Gdy pan Jan wymawiał ostatni wyraz, Żancia osunęła się znowu do jego kolan.
— Nie, mój ojcze! — wymówiła cichym, lecz pewnym głosom — nie! nie! nie będę z nim nigdy szczęśliwą!
Pan Jan podniósł ją znowu i uważnie w twarz jéj spójrzał.
— Jesteś jeszcze dzieckiem, droga moja — rzekł z powagą — i nie masz wyobrażenia ani o małżeństwie, ani o tém, co w niém szczęście stanowić może.