Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 240.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niéma innéj rady, ciociu, niéma! niéma! trzeba żebym... żebym...
Tu przyłożyła usta do uczernionych warkoczy pani Róży, i szepnęła jéj na ucho jakiś jeden krótki wyraz. Pani Róża znowu szeroko oczy otworzyła.
— Kochańciu! rybko! — krzyknęła — co ty wygadujesz? jak to być może? to rzecz niepodobna...
— Tak być musi, ciociu! — stanowczo wymówiła dziewczyna — czyż nie zdarzają się na świecie podobne wypadki? czyż mi sama o podobnych wypadkach nie opowiadałaś?
I znowu pochyliła się do ucha pani Róży, i szeptała jéj o czémś długo, z rozognioną twarzą i błagającemi oczyma, a ile razy młoda staruszka wstrząsała przecząco głową i usiłowała wyrwać się z jéj objęcia, ściskała ją mocniéj w ramionach, pocałunkami i łzami oblewając jéj pulchne, pobladłe teraz nieco od przestrachu policzki. Skończyło się na tém, że pani Róża, zwyciężona gorącemi prośbami ulubienicy swej, a bardziéj jeszcze własném swém zamiłowaniem w romantycznych „awanturach” i tajemniczych knowaniach i spiskach, podniosła się żywo z siedzenia i, na-pół zgryziona, na-pół uradowana, wzdychając ciężko, uśmiechając się tajemniczo, kiwając głową smutnie i mrugając powiekami figlarnie, ubrała się w watową szubę, włożyła na głowę kapturek