Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 269.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się srodze rozgniewanym i bardziéj jeszcze, niż wprzódy, zgryzionym.
— Od kilku godzin w restauracyi! — myślał, idąc — a więc to zabawa jakaś być musi, hulanka, obiad proszony, czy cóś podobnego! W porę się z tém wybrał, niéma co powiedziéć! I wierz-że tu młodości! Tak nie lubił zazwyczaj podobnych wybryków! tak od nich stronił! a teraz ni ztąd, ni zowąd... Piérwszy raz w życiu będę zmuszony zmyć mu głowę porządnie! Miał dotąd we mnie przyjaciela, bo zasługiwał na to, teraz powinienem pokazać się ojcem!...
Restauracya największego hotelu w mieście składała się z jednéj sali obszernéj, ale dość skromnie urządzonéj, i drugiéj mniejszéj znacznie, lecz bardzo wytwornéj, na wzór gabinetów, przystrajających tego rodzaju zakłady w stolicach, od złoceń, aksamitów, malowideł na ścianach i alabastrowych lamp przybranéj. Pomiędzy dwiema salami znajdował się rozdzielający je mały pokoik, rodzaj kurytarzyka, pozbawionego wszelkich sprzętów, a ozdobionego tylko roślinami kwitnącemi w wazonach przy ogromném oknie, jednę ze ścian całkiém prawie zajmującém. Brochwicz, nie zdejmując paltota i z kapeluszem w ręku, śpiesznym krokiem, niecierpliwie pokręcając siwiejącego wąsa, przebył piérwszą salę, zupełnie w téj chwili bezludną. Wchodząc do środkowego pokoiku, słabo oświetlonego odblaskiem lamp, wnikają-