Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 270.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cym do niego z sal sąsiednich, Brochwicz usłyszał wesoły gwar głosów męzkich, rozmawiających i śmiejących się, a wśród nich wyróżniający się głos Maryana.
Był to głos donośny, donośniejszy, metaliczniéj brzmiący, niż ten, jakim młody Brochwicz zwykł był przemawiać. Opowiadał o czémś, czy téź przemawiał do towarzyszy, z nadzwyczajną werwą i ożywieniem, aż zapanował nad ich głosami, i mówił przez chwilę sam jeden, a oni wybuchali tylko od czasu do czasu śmiechem, lub pochwalnemi widocznie i uwielbiającemi wymowę, czy dowcip jego, wykrzykami. Ktoś nawet klasnął raz w dłonie, i w sali restauracyjnéj zabrzmiało, jak w teatrze, huczne brawo. Na Brochwiczu hulaszcze te odgłosy, którym przewodniczył głos jego syna, niemiłe sprawiły wrażenie. Ze zsuniętą brwią postąpił parę kroków i zatrzymał się przed progiem. W widokach takich jak ten, który przedstawił się teraz oczom jego, nie lubował się nigdy, ale od pewnego czasu, to jest odkąd nastało chmurne dziś ze wszystkiemi swemi boleśnemi widokami, ciężkiemi przejściami i dręczącemi niepewnościami, był on widoków podobnych formalnym i stanowczym nieprzyjacielem.
Pośrodku sali stał stół obszerny, wytworną, lecz zmiętą już i poplamioną, bielizną okryty, dwuramienną lampą rzęsiście z góry oświetlony, zastawiony pełnemi, napoczętemi, lub na-pół wypróżnionemi już