Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 272.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

téj, trzymał kielich, napełniony złotawym płynem, niósł co chwila do ust, ale zamiast pić, jak inni, maczał w nim tylko brzegi warg.
Wtedy właśnie, gdy Jan Brochwicz zatrzymał się przed progiem sali i długie spójrzenie zatopił w twarzy syna, gwar, panujący wkoło biesiadnego stołu, umilkł na chwilę; po hucznych oklaskach, udzielonych gospodarzowi, a jak widać było, i bohaterowi zabawy, nastała cisza. Przerwał ją bardzo prędko starszy z Natalskich.
— Jak honor kocham! — zawołał, jednym haustem wypróżniając trzymany w ręku kielich — od dzisiejszego dnia zadaję kłamstwo całemu światu! Co tam takiego mówią i śpiewają o wilku, który, ożeniwszy się, uszy opuszcza! Patrzcie! on ożenił się, a jaki chwat!
— Nigdy jeszcze takim nie był! — poparł zdanie brata młodszy Natalski — hej! hej! szwagierku! teraz to już mam nadzieję, że wciągniemy cię przecież do naszych Natalińskich lasów na polowanko! furda wszystkie miejskie bale! tam-to dopiéro hece! niech dyabli wezmą!...
— Słuchaj, Marysiu! — zaszeplenił czerwony, jak burak, Ignaś Wirski — czyś ty dziś sam dysponował ten obiad! Wiész co? pasztet był wyborniutkim, a takiéj Charlotte glacée i mój Jerôme nie zrobi...
Au nom du ciel, Ignasiu, tais-toi z twojemi ga-