Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 292.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cież jedno mgnienie oka, po którém, stroskany już o syna, zatroskał się i o córkę. Wierny danemu przyrzeczeniu, nie wspomniał przed panią Herminią o zwierzeniu się Żanci, ale rzekł z zamyśleniem i smutkiem:
— Bardzo być może, bardzo to być może, Hermence, że Artur nie podoba się jéj wcale... Trzeba, abyś wybadała ją o to i otrzymała od niéj całą prawdę... Jeżeli czuje do niego wstręt i nie może go pokochać... no, zmuszać jéj przecież nie będziemy... Dyable przykra to wprawdzie wywiąże się z tego sprawa... słowo dane... zaręczyny publicznie ogłoszone... ale cóż robić? dlaczegośmy wprzódy nie zbadali jéj uczuć i usposobień?
Jean! — przerwała z żywością pani Herminia — jakie uczucia i usposobienia objawiać może w takich wypadkach młoda panna, która o własném sercu, o ludziach, o małżeństwie, najmniejszego nie ma wyobrażenia? Pan Artur powinien był podobać się jéj ze wszech względów, a jeżeli uczuła do niego wstręt jakiś szczególny, jest to już traf, którego przewidzieć było mi nie podobna...
Milczała chwilę, potém mówiła daléj:
— Pamiętam przecież, że i ja także byłam kiedyś tak nieśmiałą, niewinną, nieświadomą wszystkiego, jak ona... stosowałam się we wszystkiém do woli matki, pokochałam człowieka, który z jéj pozwolenia piérwszy starał się o moję rękę, to jest ciebie, Jean...