Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 307.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

był z niéj zmiętą kartkę papieru. Zbliżył się do lampy, i zniżonym, przerywanym głosem, przeczytał następujące, bezładne, trzęsącą się snadź ręką skreślone, słowa:
— „Ojcze mój! mamo! przebaczcie!.. przebaczcie! nie mogę uczynić inaczéj... Jadę z panem Romanem... nic nas rozłączyć nie może... sam Bóg dusze nasze stworzył dla siebie... on taki nieszczęśliwy... poświęcam się dla niego... on tak mnie kocha... nie chcę, ażeby zastrzelił się przeze mnie... przebaczcie! przebaczcie!.. serce mnie tak boli... umrę pewno wkrótce... Wyjeżdżamy koleją żelazną... jakiś ksiądz, przyjaciel cioci, jutro rano obiecał nam ślub dać... ciocia pozwala nam mieszkać w Cieciórkowszczyźnie... ach! jaka ja jestem nieszczęśliwa!... jak was kocham!... ale nic mnie z panem Romanem nie rozłączy, bo to mój ideał... Ojcze! mamo! żegnam was! może nie przebaczycie mi nigdy... ale ja wkrótce umrę... przyjedźcie wtedy do Cieciorkowszczyzny, i przyjdźcie na moję mogiłę... może ja rozkwitnę po śmierci jaką lilią, albo różą białą... pan Roman przeczuje, że to ja, ale ja go poproszę, aby zawiózł lilią do Brochowa, i posadził ją w tym szpalerze, w którym bawiłam się najczęściéj z braćmi, kiedyśmy wszyscy byli jeszcze dziećmi... ja nigdy już nie zobaczę Brochowa, ani braci... nigdy... nigdy...”
Po tych wyrazach następowało jeszcze kilkanaście innych, ale z oczu piszącéj upadło na nie tyle łez, że