Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 310.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stron progu i osłonionych od słońca lub deszczu wystającym okapem słomianego dachu. Ze wszystkich stron i kątów dworku tego wyglądała mierność, zbliżająca się do niedostatku, nie tyle z braku środków materyalnych powstała, jak z panującego tu widocznie bezładu i zaniedbania.
I z tego zakątka wiejskiego, jak z każdéj wogóle wioski, któréj niebo i ziemia dają światło, niczém nie przyćmione, powietrze niezmącone, barwy i wonie natury — pilne i umiejętne starania mogły-by uczynić miejsce nie pozbawione piękności i uroku; ale starań tych dokładać nikt tu nie umiał snadź, czy nie chciał. Zakąt ten był Cieciorkowszczyzną, folwarkiem, będącym od lat kilkudziesięciu szczupłą i wiecznie zaniedbywaną posiadłością pani Róży z Brochwiczów Cieciorkowéj.
Zaledwie Jan Brochwicz wysiadł z powozu, gdy z ogrodu wybiegła młoda kobieta, i z okrzykiem, w którym brzmiała wielka radość i wdzięczność, rzuciła się ku przybyłemu, całując ręce jego i tuląc się do jego piersi. Po chwili znaleźli się oboje w pokoju, nieobszernym wcale i z wielką prostotą urządzonym, bo posiadającym belkowany sufit, prostą i przybrudną podłogę; sprzęty, które niegdyś były może dość nawet wytworne, ale teraz staroświeckie niezmiernie i nieco uszkodzone, wyglądały, jak źle przechowane archeologiczne zabytki.
Jan Brochwicz powiódł młodą kobietę ku oknu,