Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 311.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i patrzał na nią długo, z czułym, litośnym jakby wyrazem na twarzy. Byłaż-to naprawdę Żancia, owa przed czterema laty młodziuchna panienka, ów pączek zaledwie rozkwitający, ubierany, czesany, poruszający się i mówiący wedle ścisłych reguł, panny dobrze wychowane obowiązujących? Tak, była to ona, ale jakże się zmieniła! Miała teraz dwadzieścia dwa lata, ale wyglądała nierównie starzéj. Szczupła zawsze i delikatna, stała się jeszcze szczuplejszą, i powiewniejszą; twarz jéj, bledziuchna dawniéj, lecz gładka jak listek białéj lilii, zwiędła, ogorzała nieco i zgrubiała; na młodém czole wyryły się ciężkich myśli ślady, a w oczach wielkich, zapadłych trochę, podkrążonych, widać było częstą obecność łez i ciągłe przebywanie chorobliwych, niczem nieuleczonych marzeń. Ubraną była w perkalową suknią, dość czystą, ale nieozdobną wcale, z niedbałością widoczną uszytą i włożoną; czarne włosy jéj, zawsze równie obfite i jedwabiste, niegdyś tak prawidłowo układane, teraz dwoma prostemi i potarganemi warkoczami otaczały kształtną jéj głowę.
W obu dłoniach ściskała ręce ojca i patrzała mu w twarz spłakanemi, rozmarzonemi oczyma, z miłością i wdzięcznością.
— Ojcze! a mama? bracia moi?
— Mama dość zdrowa, o innych... potém... pokaż mi teraz twego syna!