Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 313.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

idźmy z urazą w sercu tam, gdzie wszyscy przebaczenia bardzo potrzebować będziemy...
Smutny był, gdy to mówił, ale rozweselił go wnet uśmiech i szczebiot pucołowatego dzieciaka, który, krzywiąc się z razu i przybierając do płaczu, na głos i pieszczotę matki uśmiechnął się i wyciągnął ku dziadkowi pulchne rączki.
— Wyrósł twój chłopak od czasu, jak go nie widziałem — rzekł pan Jan, zwracając się do córki, i biorąc dziecko z rąk pani Róży.
Blada i chuda twarz młodéj kobiety rozjaśniła się promieniem radości.
— O! wyrósł znacznie i wyładniał, nie prawdaż? ale cóż dziwnego! Wszak to już rok upłynął w przeszłym miesiącu od czasu, gdyś tu był, ojcze!
Słowa te oznajmiały, że pan Jan nie po raz piérwszy już odwiedzał córkę. Tak było w istocie. Przez cały rok, upłyniony po ucieczce Żanci z rodzicielskiego domu, państwo Brochwiczowie byli nieprzebłagani, nie odpisywali nawet na liczne listy, które ona pisywała do nich, błagając o przebaczenie. Po roku pan Jan odpisał na list jeden, potém nieco pani Herminia przypisała się do listu męża; po roku jeszcze wezwali córkę, aby przybyła do nich, a gdy po dwóch tygodniach pobytu u rodziców, Żancia odjeżdżała, trzymając u piersi małe niemowlę, pan Jan przyrzekł jéj swą bytność w Cieciorkowszczyznie i dotrzymał słowa. Teraz przybywał tam po raz drugi.