Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 328.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jest, ale takiego, jakim był. W przeszłym roku doszedł do pełnoletności, i pojechał za granicę na wolnego słuchacza przy jednym z tamtejszych uniwersytetów. Jarosława, jak wiész już o tém, dwa lata temu wysłałem do politechnicznéj szkoły... prowadzi się on porządnie... lubi naukę, i w nim jednym cała teraz nadzieja nasza.
— Mój ojcze — szepnęła nieśmiało — dlaczegóż pozwoliłeś Marysiowi sprzedać Brochów?
— Alboż myślisz — rzekł Brochwicz — że Maryś jest tak kochającym i dobrym synem, jak był dawniéj?
— O, Boże! — zawołała młoda kobieta, załamując ręce — dlaczegóż nie mam wiele, wiele pieniędzy... oddała-bym ci je, mój ojcze, abyś mógł Brochów odkupić!...
Brochwicz uśmiechnął się z goryczą i położył dłoń na jéj głowie.
— Znać, moje dziecko, żeś nigdy nie zastanowiła się nad pewnemi rzeczami. Alboż nie wiész o tém, że najmniejszéj piędzi ziemi, raz utraconéj, nikt z nas odzyskać już nie może!
Żancia westchnęła i pochyliła głowę. Ostatnie słowa ojca, dały jéj dopiero przebłysk pojęcia o tém, co w smutnym fakcie utraty ojczystego gruntu zasmucało go najwięcéj, w czém było główne źródło boleści serca jego i wyrzutów sumienia.
— Co się tycze pieniędzy — zaczął po chwili Bro-