Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 335.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Romusiu! mój ojciec przyjechał... jest tu od kilku...
Roman Gotard stanął nagle na środku pokoju.
— Przyjechał! i pocóż to? czy dlatego, aby urągać naszemu ubóztwu! Dobry ojciec!
Kobieta milczała chwilę.
— Czy nie zobaczysz się dziś z moim ojcem? — zapytała, wyjmując z tłómoka poduszki i kładąc je na łóżku.
— Ja? — odparł Roman Gotard — pocóż to? czy chcesz może, abym poszedł i pokłonił się mu aż do stóp? Spać mi się chce! powiédz, żem zmęczony! na powitanie jutro dość czasu będzie!
Zdawało się, że słowa te sprawiły na młodéj kobiecie wrażenie pewnéj ulgi. Obawiała się spotkania tych dwóch ludzi, dziś szczególniéj... dziś... kiedy od piérwszego spójrzenia na męża, od piérwszych wyrazów, przez niego wymówionych, poznała, że... nie był on zupełnie przytomnym, że w oczach jego palił się, a w głowie szumiał trunek. Roman Gotard zaczął rozbierać się. — Cóż? — rzekł po chwili — nie pytasz o powodzenie moje? zebrałem naprawdę wiele laurów i skarbów... cha, cha, cha...
— Mama mówiła mi... — nieśmiało wtrąciła młoda kobieta.
— Mówiła? więc już wiész i pośpieszysz zapewne powiedziéć o wszystkiém swemu ojcu... aby naśmie-