Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 336.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wał się z zapoznanego artysty! O! ten zmateryalizowany bogacz!
Na twarz Żanci wystąpił rumieniec. Uczuła się na chwilę córką.
— Nie mów tak, Romusiu — rzekła głosem mniéj trochę nieśmiałym, niż wprzódy — mój ojciec nie jest już wcale bogatym, a kiedy i był nim, nie był nigdy zmateryalizowanym...
— Nie był! nie był! a dlaczegóż nie oddaje ci twego posagu?
Młoda kobieta pochyliła głowę i milczała.
— Weź skrzypce z pod okna — ozwał się mąż — deszcz może padać w nocy, a w téj przeklętéj dziurze ze wszystkich okien przecieka.
Żancia spełniła rozkaz. Roman Gotard spoczywał już pod ciepłą i ozdobną kołdrą.
— I cóż? — zawołał z niecierpliwością — dlaczegóż mi nie kładziesz przy łóżku szlafroka.... wiész dobrze, że gdy uczuję śród nocy natchnienie, wstaję i gram...
Jakto! więc ta młoda, pełna wewnętrznych i powierzchownych uroków, kobieta, ta córka szlacheckiego starego rodu, mogła w milczeniu przyjmować i wykonywać grubiańskie rozkazy wyciągniętego wygodnie pod kołdrą, za jéj pieniądze nabytą, na-pół obłąkanego zawsze, dziś na-pół pijanego, człowieka? Nie zbudziłaż się w niéj duma człowiecza? godność niewiasty, wytworność szlacheckiéj córki,