Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 337.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie krzyknęła-ż w niéj wstrętem i oburzeniem? Bynajmniéj, milcząca i korna, z łagodnym uśmiechem na białych ustach, wyjęła ona z tłómoka szlafrok z miękkiéj i kosztownéj materyi, i zawiesiła go na krześle, które wprzódy postawiła u nóg wygodnego posłania swego męża. Nie był-że on jéj fetyszem? nienawykłaż od kolebki do pokory, bierności i ślepego posłuszeństwa?
— Może chcesz, Romusiu, abym ci urządziła herbatę?
— Bardzo dziękuję — sarknął mąż — po przysmakach, któremi nasyciła mnie szanowna publiczność w Lidzie, ani jeść, ani pić już nie chcę!
Zaprawdę! pił już dosyć w sąsiedniéj snadź jakiéjś, na drodze stojącéj, oberży!
Żancia wzięła świecę ze stołu i odchodziła ze schyloną głową, na palcach. Była już we drzwiach, gdy z pod kołdry ozwał się za nią głos Romana Gotarda.
— Chodź tu!
Zwróciła się i szybko postąpiła ku łóżku.
— Dobranoc! — łagodniéj nieco, niż wprzódy, ozwał się mąż.
Kobieta z pośpiechem podaną sobie dłoń pochwyciła.
— Dobranoc, drogi mój, dobranoc! — szepnęła z czułością — proszę cię — dodała błagalnie — nie myśl bardzo o tém, co cię spotkało... nie martw