Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 356.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie masz, odpowiedziała Julianka.
— No, to już ja ci z pewnością nie dam, bo mi ot téż ostatni łachman drze się na plecach. Tylko tam jeszcze jest jakaś szmata...
Ściągnęła z łóżka chustę dużą, podartą, istną szmatę, i owinęła nią, spowiła w nią prawie, dziecko. Potém zaprowadziła je do kąta, pomiędzy piecem i ścianą.
— Teraz usiądź tu, albo połóż się i śpij. Ot! chustkę mi tylko moję zabrałaś i nie będę miała czém okryć się w nocy... chyba tym oto szlafrokiem... no, śpij spokojnie... Jakób tu nie przyjdzie.
Julianka usiadła, ale, pomimo zmęczenia się, nie usypiała, lecz patrzała na nową opiekunkę swą, która siedziała znowu na skrzyni, robiła już swą siatkę i wciąż mówiła:
— A ja tu jeszcze kawałeczek siatki zrobię... nie późno... nie późno... jedenasta godzina nie biła jeszcze na farnym zegarze, a do jedenastéj trzeba zawsze robić siatkę, nie co innego... włóczkowe roboty robią się w dzień, bo oczy więcéj męczą... oj! oczy! oczy uciekają!
Westchnęła i spojrzała ku kątkowi, w którym siedziało dziecko.
— Nieboractwo! ten drągal Jakób do kryminału kiedyś pójdzie, a i syn jego kryminalistą będzie, ani chybi! jabłko od jabłoni... Kamienie mi tu śmié rzucać przez okno! Patrzcie go! gdyby tak trzydzieści lat temu, kazała-bym mojéj służbie złapać łotra i dobrze