go skarcić... moja służba! oj! była kiedyś, była! ale już dawno jéj niéma! ktoby się był spodziewał...
Przy ostatnich wyrazach fałdy czoła jéj tak podniosły się w górę, jakby ogarnięte były niezmierném zdziwieniem, a pasma siwych włosów żałośliwie opadały na nie.
W tém, kędyś, w dalekim środku miasta, kościelny zegar wybijać począł godzinę. Stara kobieta wyciągnęła w górę cienki, biały palec, i liczyła:
— Raz! dwa! trzy! cztery!
Gdy wyrzekła jedenaście, zegar bić przestał. Wstała i składać poczęła swą robotę.
— Dawniéj siedziało się do pierwszéj i do drugiéj po północy w salonie... z gośćmi... Salon! oj! oj! był kiedyś, był! ale dawno go już niéma... jest za to ta oto klitka!... kto-by się, był spodziewał! — Zdjęła okulary i mrugała powiekami. — Żeby tak dawne oczy moje, wyszyła-bym dywan taki, jak był ten, co przed kanapą moją kiedyś leżał! Ot, wzięła-bym za niego pieniędzy gmach, ale oczy... oj! oj! są jeszcze, są, ale już uciekają... a jak do reszty uciekną...
Tu nietylko zmarszczki czoła jéj poruszały się żwawo, ale i głowa cała trząść się zaczęła, tak zupełnie, jak gdyby przepowiadała, że coś strasznego, okrutnie strasznego stać się musi, gdy oczy do reszty uciekną.
Gasząc lampkę, szeptała: „Kto się w opiekę poda Panu swemu”, a potém, wśród ciemności, kładąc się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 357.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.