Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 361.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziewał!... No, idź-że już na dziedziniec, bo drzwi zamykam, a przychodź nad wieczór, może i przyniosę ci z obiadu mego krztę jakiéj żywności...
Wyszły obie. Starowina podreptała na ulicę, dziecko w krótkiéj koszuli stanęło na dziedzińcu i oparło się plecami o ścianę domowstwa. Nie śmiało się już, bo dzień był wietrzny i zimny, a jesienne słońce świeciło, nie ogrzewając. Julianka drżéć zaczęła od chłodu, i po chwili puściła się ku mieszkaniu praczki. Stanęła przed drzwiami oficynki, stała długo. Wyciągała rączkę ku drzwiom i cofała ją.
Wtém drzwi te otworzyły się i na progu stanęła praczka, dźwigająca na ramieniu drąg gruby, z dwoma pustemi wiadrami u końców. Szła snadź po wodę. Twarz jéj nosiła ślady wczorajszych udręczeń. Obrzękła była od płaczu i sina od uderzeń. Gruba kosa jéj, zczochrana, stargana, zwisła na koszulę z porozdzieranemi rękawami. Ujrzawszy Juliankę, przed progiem jéj stojącą, gniewnie krzyknęła:
— Czego ty tu znowu przyszłaś na moję głowę! Czy ja mało męki mam i bez ciebie! albo ty moje dziecko jesteś, żebym ja ciebie potém moim karmiła, a późniéj jeszcze za to piekło cierpiała? Precz mi idź, na oczy mi się nie pokazuj!
Gwałtownym giestem odepchnęła dziecko od progu i, drzwi zamykając, zawołała do wnętrza mieszkania:
— Antek! nie wpuszczaj mi do chaty podrzutka!
Antek nie dawał sobie mówić tego dwa razy.