Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 434.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdę! przyjdę! — odkrzyknęła Julianka wesołym prawie głosem.
Wycieczka, w którą puszczała się, budziła w sercu jéj mnóztwo nieokreślonych ciekawości i nadziei, a oczy jéj chciwie i ze zdumieniem pogrążały się w głąb’ ludnéj i gwarnéj ulicy, na którą po raz piérwszy w życiu wchodziła.
Odtąd widywać zaczęto na ulicach i placach miasta, starą, ślepą żebraczkę, prowadzoną przez dziesięcioletnie dziecię, mające na sobie odzież dość porządną z razu, potém coraz więcéj zniszczoną i podartą. Najczęściéj stawały one pod sklepionemi bramami kamienic. Na dziedzińcach domowstw nie widywano ich nigdy; odstraszały je snadź ztamtąd złośliwe psy i grubijańscy stróże domów. Przed wrotami kościołów nie siadywały téż i nie stawały wcale. Ślepa staruszka, drepcąc po nierównych kamieniach, mawiała do prowadzącego ją dziecka:
— Pod kościół nie poszłam... ot! wstydziłam się, i tyle tam bab grubijanek, nieobyczajnych... jeszcze-by mię były obiły... Najlepiéj w bramach stawać... bo to zawsze pod przykryciem jakiémś nie tak się przed oczyma całego świata stoi... kto-by się był spodziewał?... Jak tu sobie stoimy, to ludzie ci, co ulicą przechodzą, myśléć mogą, że czekamy na kogoś, a tymczasem idą tędy osoby rozmaite... kiedy zobaczysz, że pani jakaś przechodzi, albo pan, zaraz mię ostrzeż, ale sama nie proś... broń cię Boże... ręki nie wyciągaj i nie proś... ja wyciągnę i poproszę...