zdy. Nieruchome, we wznoszący się za kratą ołtarz utkwione, miały one wyraz niezgłębionej tęsknoty i bezbrzeżnego zakochania.
Dość długi szereg dni upłynął, przez które nie spostrzegała wcale codzień jednak wbiegających do chóru i dwoma długimi rzędami na błyszczącej jego posadzce klękających pensyonarek. Nie spostrzegała ich tak, jak nie czuła najlżejszego wrażenia wszystkiego, co ją otaczało. Raz przecież, przed rozpoczęciem się mszy, gdy kratę okrywała jeszcze wielka płócienna opona i po chóralnie odmówionej przez zakonnice modlitwie, na chórze zapanowała cisza, siostra Mechtylda wzrok od rozwartej książki oderwała i zupełnie mimowoli spotkała się nim z małą dziewczynką, która, w tej chwili właśnie nadbiegłszy, tuż obok ławki jej uklękła. Klękając, okręciła się tak szybko, że białe jej spódniczki swawolnie z pod ciemnego pensyonarskiego mundurka błysnęły, a potem, tłumiąc igrające na twarzy uśmiechy i nadzwyczaj uroczyście ją układając, ze złożonemi rękami i nabożnem pochyleniem głowy prędko, prędko szeptać zaczęła:
— Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech...
Siostra Mechtylda uklękła. Wszystkie zakonnice stały jeszcze pod dwiema ścianami chóru i stojąc, nabożną pieśń chóralnie śpie-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/078
Ta strona została skorygowana.