muzyczka, uczyła na instrumencie tym jedną z próbantek grania ku chwale bożej.
Siostra Mechtylda, w stojącej postawie nad dwoma próbantkami pochylona, bacznie przypatrywała się robocie, którą było pysznie aksamitnemi liśćmi i gronami przyozdabiane antependyum. Czasem biały jej palec przesuwał się po materyi, wskazując drobną do poprawienia usterkę, czasem, wymawiała kilka cichych słów wskazówki lub, biorąc ze stołu ołówek, jednem jego pociągnięciem rysowała jakąś nową, czy ozdobniejszą linię. Tylko co była tu przyszła, ale nie przez dziedziniec, jak dawniej, tylko przez drzwi z wnętrza gmachu prowadzące. Nie potrzebowała już teraz, tak jak dawniej, idąc tu, przebywać pięknego, jasnego dziedzińca, ale ciemnemi kurytarzami, po ciemnych wschodach spuszczała się prawie pod same drzwi tej sali, na której słoneczne okna, gdy je mijała, nigdy ani jednego spojrzenia nie rzuciła. Rysy jej, bardziej jeszcze przez wzrastającą chudość zaostrzone, i całą postawę okrywał surowy spokój; z ruchów, spojrzenia i dźwięku głosu wiał doskonały chłód. Od tego chłodnego i surowego spokoju dziwnie odbijał żar gorączki, napełniający zapadłe oczy, nad któremi często mrużyły się i przymykały od światła odwykłe powieki. Od próbantek wy-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/119
Ta strona została skorygowana.