Gwar, wrzawa, tupot nóg dziecinnych, wzajemne nawoływania się wszystkiemi imionami tego świata! Były to zresztą niezupełnie dzieci, raczej pacholęta płci obojej, niektóre już z zapowiedzią blizkiej dojrzałości we wzrostach i rysach, inne nieduże jeszcze, lecz wszystkie z blaskami miłej nadziei w oczach i pośpiechem w swobodnych ruchach. Wyleciał rój ten pstry i gwarny z bramy wiejskiego dworu i przez kawał pola ściernią okryty, do lasu, po grzyby. Najwyłączniej po rydze, po te rumiane, lśniące, jędrne, a nadewszystko smaczne rydze, które u brzegów polan albo ścieżek leśnych, pod parasolami sosen, dokoła krzaków jałowcowych, jak różyczki wyglądają z pomiędzy traw nizkich, igliwia opadłego, albo liści brunatnych i żółtych, potrącanych przez jesień z gałęzi brzóz i dębów.
Tarcza słoneczna, ciepła, lecz łagodna, złota, lecz nie olśniewająca, stoi nad lasem już nie wysoko; parę godzin jednak upłynąć może, zanim zsunie się na skraj ziemi, ustępując przed wysu-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.