wydawania z siebie głosu, choćby najcichszego, zmaczały u piersi czerwone swe sukienki łzami tak obfitemi, że zamiast czarnych osypały je gęsto centki brylantowe.
Wówczas-to sklepikarz szerokiem zamachnięciem ramienia zrzucił ze stołu kwiaty polne, które rozsypały się po brudnej ziemi i leżały na niej jak kolorowe trupki.
Mimi i Misi, odkąd żyły, nie widziały nigdy żadnego kwiatu i nie domyślały się nawet, że są na świecie przedmioty tak interesujące, nadzwyczajne, śliczne. O «strasznym panu» zapominając, Misi wykrzyknęło:
— Cio to?
A Mimi odpowiedziało:
— Ca-ca!
I mniej niż w parę sekund rączyny ich ostrożnie, delikatnie, prawie trwożnie błądziły po liściach, łodygach i koronach pomdlałych kwiatów.
Podróż powrotna. Łup inny wcale, niż początkowo zamierzany, lecz niemniej snać miły, bo Mimi i Misi unoszą go szybko, w obawie może pogoni, aby go im nie odebrano. Daleko szybciej niż przedtem, idą i nie trzymają się już za rączyny, bo każde w obu swoich niesie po kilka łodyg i kolorowych główek, które, z kurzawy, duszności i okropnych zapachów wyniesione, błękit nieba, choć spłowiały, ujrzawszy, zaczynają po-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.