Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Gospodyni, udobruchanym nieco, lecz zawsze grubym i popędliwym głosem, z kąta izby, w którym szukała może żądanéj kiełbasy, odrzekła:
— Ja tam poczciwym ludziom, co nam grzeczność okazują, nie żałuję niczego. Kiedy jest, to niech sobie będzie. Już on mnie do tego przyzwyczaił. Tylko strach pomyśleć, ot, o starości! człek goły, jakby tylko co się urodził! On, co zarobi, to przepije i przeweseli, a potém co? żebrać przyjdzie?
Im więcéj mówiła, tém więcéj w głosie jéj brzmiało rozjątrzenie, zmieszane z płaczliwością. Gliniane naczynie jakieś, misa czy talerz, stuknęło o stół, na który stawiła go popędliwa snać ręka, a cienki głos męzki przewlekle mówić zaczął:
— To nasze, co dziś, Nastasiu, to nasze, co dziś! Czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka! Człowiecze, z matki śmiertelnéj zrodzony, nie wiesz dnia, ani godziny swojéj. Dziś jesteś, jutro cię nie będzie. W zimną ziemię cię włożą, piaskiem oczy zasypią i czego nie widziałeś, to już i nie zobaczysz, a czego nie zjadłeś, to już i nie zjesz, a czego nie uradowałeś się, to już nie uradujesz się... Do królestwa niebieskiego droga daleka i przez czyściec wiodąca.
I wnet potém ozwała się znowu piskliwa i chrapliwa śpiewka:

— Oj, głębokaż to mogiła,
W któréj leży ludzi siła;
Gdy w nią legniesz, grzeszny człecze,
Strawa z misy ci uciecze....

— Cha, cha, cha, cha, cha! piskliwym, lecz serdecznym chichotem zakończył śpiewający, a zarażając się jakby wesołością jego, zaśmieli się i inni. W wesołym chórze tym