Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle umilkła i pytać przestała.
— Aha! — rzekła, jakby dowiedziała się już o wszystkiém.
— No, no, — zaczęła potém łagodnie. Cóż robić? cóż robić? zdarza się różnie na świecie. Źle, bo źle. Wstyd i obraza boska! ale kiedy stało się, to już się nie odstanie. Chrystus Pan nam powiedział: kto z was bez grzechu, niech kamień rzuci!
We wspaniałomyślnéj przemowie téj było nieco szczeréj pobłażliwości; daleko więcéj jednak wywołała ją ciekawość, bo małe oczki jéj, zagłębione śród policzków pulchnych, lecz żółtą bladością okrytych, dziwnie żywo błysnęły i zamigotały. Usiadła pod piecem, obok przybyłéj.
— Biedna ty! — zaczęła, — któż ty taka? na panienkę jakby wyglądasz? sukienka elegancka kiedyś była, tylko teraz poplamiona i podarta, a i ten płaszczyk niczego... na chłody nie zdał się... ale cienki... zgrabny, któżeś ty taka...
Przybyła uczuła się znać ujętą i ośmieloną przez okazywane jéj współczucie. Czarne źrenice jéj, zatopione w malutkich, szarych oczkach pytającéj, posiadały w téj chwili wyraz śmiertelnie ranionéj łani.
— Sługą byłam, — odpowiedziała głośniéj, niż mówiła wprzódy, — garderobianą u nieboszczki pani, matki młodego pana... dzieckiem z chaty mię wzięli, lubili, robót uczyli, ładnie ubierali... dobrze mi było.
Umilkła.
— Cóż daléj? co daléj? — natarczywie pytała gospodyni.
Przybyła, kołysząc w ramionach dziecię i nie spuszczając z twarzy gospodyni cierpiącego wzroku swego, mówiła daléj:
— Kiedy nieboszczka pani umarła, byłam jeszcze cały rok przy pannie Placydzie, krewnéj pana; ale jak panna