Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzcie państwo! — wołała Anastazya, — to łotrzyk ten płakał tam pod stołem! Poczekaj! dam ja ci zaraz za te beki! Wzięłam cię do chaty na to, żebyś mi czasem świat boży rozweselił....
— Nie dałaś mu klusek. Nastasiu, — zauważył Łukasz, — tegoż pewnie i płakał.
Kępa całował dziecko i przyciskał je do piersi.
— Nie! — zawołał, — mylicie cię, panie gospodarzu! dziecię to nie z łakomstwa płakało, ale ze wzruszenia. Gra moja poruszyła w dziecięcéj piersi jego jakieś struny tkliwości, żalu, czy przeczucia. Dźwięki muzyki przyniosły mu może przed oczy jakieś podniebieskie, czarowne obrazy, może, niewyraźną mową jakąś, opowiedziały mu przyszłe jego cierpienia i męki... Rozumiem to, bom w latach dziecinnych doświadczał uczuć i wzruszeń podobnych... Widocznie natura dziecka tego podobną jest do mojéj. Jest to natura ognista, głęboka... wybrana!
Usiadł na ławie, Sylwka posadził na swych kolanach i łagodnie odjął mu dłonie od twarzy.
— Jakie prześliczne rysy! — zawołał. Co za prawidłowość linij! jakie bogactwo karnacyi! Twarz ta dziwnie, dziwnie przypomina mi kogoś znanego... dwie, jakby znane, osoby... Matko! czy to wasze dziecko?
Z pytaniem tém zwrócił się do Anastazyi. Niecierpliwa ciekawość brzmiała mu w głosie. Anastazya, jak zwykle bywało, gdy ktokolwiek pytał ją o pochodzenie Sylwka, wybuchnęła gniewem i skargami...
— Moje dziecko! czy to moje dziecko! Alboż Pan Bóg Wszechmogący dał mi radość tę i to szczęście! Bezdzietnam! Ot, przybłęda to, podrzutek! benkart! Wzięłam go od matki na hodowanie, na lat dwa, trzy... no, niech kilka...