Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

grzeszne, ale, Bóg widzi, niezwalczone gniewy czuję w piersi mojéj, gdy na dziecię to patrzę. Tak, matko, gniew wszelki, nienawiść wszelką, uważam za grzech, upadek, przeniewierzenie się względem ideału dobroci i miłości, do którego dążę, któremu życie moje całe poświęcić postanowiłem. Cóż, kiedy nie mogę! Bóg świadkiem moim, że nie mogę zapomnieć... ani przebaczyć...
Obie swe długie blade ręce zanurzył w jasnych swych, jak len miękkich, włosach, i ze wzrokiem, posępnie wbitym w ziemię, mówił daléj:
— Myślałem, że jest on lepszym od wielu, równych mu, w tem, co oni nazywają urodzeniem i stanowiskiem, w świecie... Gdy wezwał mię, gdym go poznał, pokochałem go szczerze, gorąco, jak dziecko nie podejrzewające zdrady... Piękny, kochający sztukę... mistrz w sztuce!... gdy dotykał klawiszów fortepianu, myślałem, że gra po mojem sercu! Kocha się téż w malarstwie... dom jego, to świątynia piękna... mówił téż, że kocha ludzi...
Zaśmiał się gorzko i, po chwili, przerwane opowiadanie swe dokończył:
— Chciał oświecać lud... szukał nauczycieli wiejskich... dowiedziałem się o tém... stanąłem u jego boku... trzy lata, trzy najszczęśliwsze lata mego życia przeżyłem tam, pracując, marząc i łudząc się... O czemże marzyłem, wielki Boże! aby mi to daném być nie mogło! Pragnąłem w tym białym domku, który mi był świątynią pracy, w którym z ust moich w umysły maluczkich lały się strumienie światła, zamieszkać z nią... z nią, która była córką ludu, tak jak ja jestem synem jego, mistrzem i przywódzcą. Chciałem téż mieć moję cząstkę szczęścia... on wiedział o tém... lecz ja nic nie widziałem... przez trzy lata nie widziałem nic...