Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy podniósł twarz, wypuścił z objęć swych Sylwka i powstał, wyraz twarzy jego był wpółobłąkany. Odwrócił się plecami ku izbie i przycisnął czoło do zamarzłéj szyby. Anastazya, która przemowie jego do Sylwka przysłuchiwała się pilnie, w połowie ją tylko dosłyszéć i zrozumieć mogąc, poczęła rzucać nań podejrzliwe nieco spojrzenia. Że trochę waryatem być musi! to pewno! — szeptała nad garnkiem, w którym warzyły się kartofle, — źle to jednakowoż, że łotrzykowi temu rzeczy takie gada! On już i bez tego włóczęga i na złodzieja kieruje się, a czasem tak jakoś patrzy, jakby mu, Panie odpuść, nieczysty, z głownią w zębach, w oczach siedział...
Do izby, poziewając i przeciągając się, wszedł Łukasz. Anastazya wnet mu z krzykiem wyrzucać zaczęła, że tak długo sypia i jéj w gospodarstwie nie dopomaga. Gromiony, odpowiadał łagodnie i, cienkim swym, ochrypłym głosikiem, dopominał się o śniadanie.
— Na! masz! pchaj w siebie, kiedyś taki głodny! — krzyknęła kobiéta ze stukiem stawiając na stole misę, na dnie któréj znajdowało się jeszcze trochę wczorajszych klusek. Łukasz chciwie pochwycił drewnianą łyżkę.
— A dobrze! — zawołał, — zjem, zjem sobie wczorajsze kluseczki! zimne to, zastygłe, stwardniałe, nie to już, co wczoraj było... ale... brzuch nie źwierciadło, co schwyci, to przepadło! cha, cha, cha, cha! Panie podróżny, prosimy na śniadanie! prosimy! kartofelki zaraz będą... świeże, gorące, słoninką oblane...
Kępa odwrócił się od okna.
— Dzień dobry — panie gospodarzu, — zaczął, dziękuję... jeść nie będę...
Uderzył dłonią w czoło.