Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

izby, z których uciekał we dnie i w nocy, odkąd tylko nauczył się chodzić i biegać, dni głodowe, których wiele już przeżył, pięści Anastazyi, których twardość i siłę zdawał się uczuwać na wszystkich swych drobnych członkach, śmiertelny chłód grobowców, będących najzwyklejszém jego posłaniem, i ten inny jeszcze chłód, niemniéj od tamtego mrożący i boleśny, z którego natury i teraz jeszcze sprawy sobie nie zdawał, lecz który jednak określał w ten sposób: „dobrego słowa nigdy nie dadzą... nie przytulą.“ I otóż, z kolei, rozwidniać się przed nim zaczęły przyczyny smutków, obudzanych w nim przez lecącą nad cmentarzem melodyą dzwonów miejskich, przez jakiś żałosny poświst wiatru, przez monotonny huk ognia w kominie, obudzonych wczoraj, z siłą nigdy przedtém nieznaną, przez muzykę podróżnego. Oprócz tego, myślał on jeszcze wtedy o różnych, bardzo pięknych, rzeczach; przed oczami jego mgły lekkie, takie jak te, które latem widywał na dalekich łąkach, zbiegały się zewsząd, gęstniały, rosły, aż wyrastały w domy, białe jak śnieg, takie wysokie, że dachem ich było błękitne niebo, a oknami gwiazdy; to znowu poranne obłoki spuszczały się ku niemu zwolna, podobne do puszystych złocistych kolebek, a wtedy słyszał on w powietrzu grania i śpiewy, niby echa ponurych pieśni tych, z któremi pogrzebowe orszaki tak często przybywały na cmentarz, niby nieskończenie urozmaicone przedłużenie srebrnéj piosenki, którą, w poblizkiéj chacie, najstarsza córka kowala usypiała małego brata. Teraz wiedział już, że płakał z żądzy mieszkania w takim białym domu, którego okna świeciły jak gwiazdy, rozciągnięcia się na takiéj puszystéj kołyszącéj się pościułce, słuchania takich srebrnych śpiewek, jakiemi usypiano dzieci kowala, albo jeszcze, jeszcze piękniejszych, tych, co przy-