Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

ni po obiad. Zdarzało się, że w epokach tych trzeźwości i działalności, Helena Szarska, wziąwszy na kolana swe Klarkę, a synów ku sobie przyciągnąwszy, całowała dzieci w czoła i policzki, uśmiechała się do nich czule i smutnie, wyzywała ich do rozmów i opowiadań. Chłopcy jednak, zarówno jak dziewczynka, niechętnie, co najmniéj obojętnie, znajdowali się względem matki, a gdy się czasem rozgadali, używali nieprzystojnych wyrazów, grubych zaklęć i przekleństw. Dziwne w istocie wrażenie sprawiać musiało, gdy pięcioletnia dziewczynka, składając śliczne swe, drobne usta w nadąsaną minkę, mówiła: niech jego licho porwie, Tomka tego! Tak mi wczoraj w kark dał, że aż upadłam! Jak tylko zobaczę Sylwka, powiem mu, żeby go za to wyłupił...
Helena spuszczała z kolan najmłodsze swe dziecię, starsze ogarniała spojrzeniem powłóczystém, pełnem melancholii, zmięszanéj z gniewem, i odchodziła ku szezlągowi swemu, na którym, ułożywszy się w pozie znękanéj, załamywała dłonie z rozpacznym szeptem:
— Nie; nigdzie i w niczém nie ma dla mnie pociechy!...
Damek zato, Miś i Klarka znajdowali, w niezbyt wesołéj doli swéj, liczne pociechy. Damek uważał się wprawdzie za najnieszczęśliwszego z pomiędzy wszystkich, sprzyjaźnionych z nim, rówieśników; dni powszednie bowiem zmuszonym był spędzać u ślusarza, w którego pracowni, napełnionéj zgrzytaniem żelaza i donośnym głosem majstra, nie musiało mu być jak w raju. Ile razy ktokolwiek, uderzony niezwykłą długością uszu jego, zapytywał go żartobliwie o jéj przyczynę, Damek, nie spuszczając oczu, owszem niespokojnym wzrokiem swym, czelnie w twarz pytającego patrząc, odpowiadał: