Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 015.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

trzy razy od siebie tęższego. Opowiadano, że się od czasu do czasu wymyka na noc do Grandportu i hula do rana na zabój. Zrobiło mu to u dziewcząt opinię strasznego lamparta; szeptały o nim, że sobie „używa”, zamykając w tem nieokreślonem wyrażeniu tysiące rozkoszy nieznanych.
Ile razy Margosi przyszło mówić o Delfinie, unosiła się namiętnie. On zaś uśmiechał się tylko chytrze, świdrując ją swemi małemi, błyszczącemi oczkami, zupełnie obojętny na jej pogardę i gniew. Lubił się za to włóczyć popod jej drzwi, lub przekradając się krzakami, godziny całe czatował na dziewczynę, cierpliwy i zwinny jak kot, gdy się czai na wróbla. Skoro go w takich razach nagle za swemi plecami spostrzegła, tak czasem blizko, że czuła na sobie ciepło jego tchu, nie uciekał, tylko przybierał wyraz takiej czułości i smutku, że z piersią zapartą, obrana z całej pewności siebie, zapominała gniewów, które odzywały się dopiero, gdy chłopiec był daleko. Gdyby ją ojciec mógł był widzieć w takiej chwili, nie omieszkałby jej z pewnością wlepić nowej pary policzków. Podobny stan rzeczy nie mógł trwać długo. Lecz mimo hałaśliwych przysiąg Margosi, że Delfina nie minie z jej ręki kara, żeby tam nie wiedzieć co!... — nie umiała jakoś wyzyskać okazyi po temu, kiedy go miała przed sobą, i ludzie zaczęli sobie z niej przekpiwać, że lepiejby nie powtarzała tak często