Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 016.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

czczych pogróżek, bo w końcu jej samej dostaną się od starego cięgi.
Nikomu naturalnie nie postało w głowie, by miała kiedykolwiek za niego wyjść. Historyę tę uważano po prostu za figle kokietki. Co się zaś tyczy małżeństwa między największym golcem z Mahéów, chłopakiem nie posiadającym na wyprawę sześciu całych koszul, a wójtowską córką, najbogatszą dziedziczką z Floche’ów, związek taki wydałby się wszystkim czemś potwornem. Złe języki nie wzdragały się przebąkiwać, że chociażby dziewczyna niewiedzieć jak daleko z tym hultajem zaszła, to i tak żoną jego nigdy nie będzie. Posażna dziewucha może się bawić, jak jej się podoba, lecz jeźli ma głowę nie od parady, nie popełni głupstwa. Koniec końców całe Coqueville zajmowało się awanturą, rozciekawione, jaki też wszystko obrót weźmie. Czy Delfin dostanie, wedle obietnicy, dwa razy w papę? czy też Margoś da mu się w końcu wycałować w jakiemś ustroniu wśród skał? — Rzecz warta widzenia, — a ponieważ jedni byli za pyskobiciem, inni za całusami, więc Coqueville trzęsło się, jakby wybuchła rewolucya.
Dwu tylko ludzi w całej wsi nie należało ani do partyi Mahéów ani do obozu Floche’ów: proboszcz i strażnik polowy. Strażnik, człek suchy, wysoki, którego nazwisko nikomu nie było znane, ale którego przezwano „cesarskim”, dlatego pewno, że służył pod Karolem X. nie pełnił w gruncie