Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 019.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden tylko Delfin w całem, do góry nogami wywróconem Coqueville, chodził z twarzą jasną od uśmiechu zakochanego chłopca, co drwił z wszystkiego, byle Margot była za nim. Jak na króliki — na wszystkie strony zastawiał na nią sidła. Bardzo jednak roztropny, mimo swojej narwanej miny, pragnął się z nią połączyć u ołtarza, by nadać swemu szczęściu stygmat dozgonnej trwałości.
I otóż pewnego wieczora przyszła ta chwila wreszcie, że Margoś, zgodnie z obietnicą, zamierzyła się na niego ręką, zaskoczona przezeń na ścieżce, gdzie na nią czatował. W tej samej sekundzie jednak skraśniała po same białka, gdyż chłopiec, nie czekając policzka, jakim groziła mu ręka, pochwycił ją i ucałował ogniście.
I stała drżąca a on szeptał:
— Kocham cię... Chcesz mnie?
— Nigdy! — krzyknęła oburzona.
Wzruszywszy ramionami odrzekł z twarzą spokojną i rzewną:
— Nie mów tak... Będzie nam bardzo dobrze z sobą. Obaczysz, co za szczęście.

II.

Tej niedzieli pogoda była straszliwa, jeden z tych nagłych huraganów wrześniowych, co wzniecają okropne burze nad skalistemi stokami Grandportu. Na schyłku dnia Coqueville ujrzało wśród