Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 042.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zabronił jej pić, była mimo to pijaniuteńka jak robotnica w czasie winobrania. A było jej z tem wcale do twarzy, wcale. Zrobiła się cała różowa, oczy jej zaś płonęły niby dwie świece.
Słońce poczęło się chylić ku zachodowi, powietrze było ciepłe jak na wiosnę. Couqueville, wypróżniwszy beczki, ani myślało na obiad do wsi wracać. Za dobrze tu ludziskom było na wybrzeżu. A kiedy zmierzch zapadł, Margot, usiadłszy na uboczu, poczuła się jak szept czyjś ciepły musnął ją w szyję zlekka. Był to Delfin, który, ogromnie wesół, krążył dokoła dziewczyny na czworakach, jak ten wilk. Powstrzymawszy cisnący się jej na usta okrzyk przestrachu, aby nie zwracać uwagi ojca, który nie zaniedbałby oczywiście kopnąć Delfina w miejsce, zdobne u prawdziwych delfinów ogonem, szepnęła wpółurażona, ucieszona w połowie:
— Idźże, idź, głupi!... Chcesz koniecznie oberwać?...

IV.

Dnia następnego Coqueville, przebudziwszy się, ujrzało nad swemi głowami kulę słoneczną wysoko. Powietrze było jeszcze cieplejsze, morze jakby drzemało pod nieboskłonem przeczystym; jedyny czas do próżniaczki!... Była to środa. Do samego śniadania Coqueville odpoczywało po biesiadzie wczorajszej, potem ludność wyległa na brzeg, aby się po morzu obejrzeć.