Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 047.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

tak przecudnego tygodnia we wrześniu. Pijatyka ciągnęła się już od poniedziałku i nie było najmniejszej racyi, aby nie miała przeciągnąć się w nieskończoność, jeżeli tylko opatrzność nie przestanie rybakom zsyłać beczek, wielu bowiem w szczodrości morza dla wsi poczęło przesądnie upatrywać palec boski. Wszystkie życiowe sprawy uległy obecnie zawieszeniu. Po co się uganiać za zarobkiem, skoro dla niefrasobliwie śpiących gotowe rozkosze czekają na wodzie, rychło się zbudzić raczą?... Wszyscy stali się teraz panami, burżuazyą, zapijającą drogie likiery, nie potrzebującą w dodatku ni grosza za nie płacić w kawiarni. Z rękoma w kieszeniach Coqueville rozkoszowało się słońcem, czekając wieczornej uczty. Zresztą wieś nie powracała obecnie na chwilę do stanu trzeźwości, czerpiąc obficie wszystkie odcienie dobrego humoru z kimlu, kirszu i ratafii; w przeciągu ostatnich dni siedmiu zapoznało się z blizka i furyą, do jakiej pobudza dżin, i z nastrojami łazawych rozrzewnień, które płyną z curaçao, i z koniakowemi kaskadami hucznego śmiechu wreszcie. Wśród tego wszystkiego zaś zachowało niewinność nowonarodzonej dzieciny, co nie dba o nic w świecie, pijąc z głębokiem przekonaniem wszystko, co Bóg jej do picia zeszle.
Piątek to stał się dniem owym pamiętnym, którego między rodami Mahéów i Flocheów przyszło po wiekach wrogiej waśni do zbratania. Wesołość buchła na brzegu zaraz z samego wieczora ogro-