Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 049.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech żyje Francya! — a czyje tylko usta mogły, powtórzyły okrzyk.
Błękitny likier nie wiele był wart, toż samo dało się powiedzieć o białym, za to czerwony był znakomity. Po nich zaczęto doić beczki Flocheów, wreszcie przyszła kolej na tany. W braku muzyki ochocza młodzież poczęła gwizdać, przyklaskując dłońmi siarczyście, co oddziałało podniecająco na dziewczęta. Bawiono się wyśmienicie. Wszystkie siedm beczek ustawione zostały w szereg, gdzie każdy, wybierając wedle upodobania, mógł się raczyć czem chciał. Jeżeli zaś miał już dosyć, wyciągał się po prostu na piasku w pierwszem lepszem miejscu, za przykładem wielu, którzy przed nimi już uczynili to samo. Ocknąwszy się, wracało się do beczek i zaczynało na nowo. Reszta nadawała balowi coraz to szersze rozmiary, zagarniając pod tany cały brzeg. Skakanina ta na świeżem powietrzu trwała do samej północy. Morze szumiało opodal zcicha, gwiazdy błyszczały w głębiach niebios, pełnych bezmiernego spokoju. Był to nastrój jakby zamierzchłych czasów człowieczego dzieciństwa, tulący w swoich objęciach naiwne i dzikie igraszki bajecznego plemienia, upojonego pierwszą zdobytą beczułką wódki.
Nakoniec udało się Coqueville na spoczynek. Kiedy już nie było co pić, nieprzyjazne do niedawna rody wspomogły się po bratersku i dźwigając bardziej podciętych towarzyszy, odnalazły, acz nie