Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 055.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Grandportu, skąd widać Coqueville, i rozścielającą się u stóp wioski żółtą plamę nadbrzeża. Długo patrzył. Wioska miała w słońcu wyraz spokoju. Lekkie dymy snuły się z kominów, zapewne kobiety gotują w tej chwili polewkę. Stwierdziwszy, że Coqueville znajduje się na swojem miejscu, że skały nie zmiażdżyły wioski, zrozumiał wreszcie, zwłaszcza gdy schodząc już, dostrzegł w zatoce dwa czarne punkciki — oczywiście „Zefira“ i „Wieloryba.“ Z czystem sumieniem poszedł uspokoić wdowę Dufeu: Coqueville łowi!
Minęła noc, ale przez cały piątek nie pokazał się znowu nikt z rybaków. Pan Mouchel spinał się tego dnia na skałę więcej niżeli dziesięć razy. Zaczynał już tracić głowę. Wdowa Dufeu traktowała go w niemożliwy sposób, a on, jak na złość, nie wiedział kompletnie, co na to odpowiedzieć. Wioska rozwalała się ciągle tam, pod skałami, grzejąc się niby leniwa jaszczurka do słońca. Tylko dymów nie mógł obecnie dostrzedz. Wieś wyglądała jak umarła. Czyżby u kaduka, wszystko naprawdę wyzdychało w tej dziurze przeklętej? Na wybrzeżu wprawdzie pstrzyły się jakieś ciemne plamki, ale to mogły być pęki alg, wyrzuconych przez przypływ.
I w sobotę jeszcze — ani żywej duszy. Wdowa Dufeu przestała się zupełnie rzucać. Oczy jej przestały biegać, wargi pobladły. Pan Mouchel przesiedział na skale dwie godziny jak osłupiały