Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/56

Ta strona została przepisana.

wskroś przenikała osadę. Niejeden z osadników opierał wówczas na dłoni zamyślone czoło i przypominał sobie, że widział coś podobnego... daleko gdzieś... dawno... w ojczyznie, za młodu...
W skwarne letnie dni noszono Tomcia nad sztolnie, z których osada czerpała swe zapasy. Tu składano go na rozesłanym w cieniu drzew dywanie, a poniżéj w szybach jego przybrani ojcowie oddawali się pracy. Miejsce to przyozdobiono wonnemi i kwitnącemi krzewami. Codziennie przynoszono dziecku pęki powojów i azalij. Nagle, ludzie ci o skamieniałych sercach, uśpionéj lub zużytéj wyobraźni, zrozumieli piękności i znaczenie tych arcydzieł przyrody, po których dotąd niebacznie deptali. Płatek błyskotliwy metalu, barwnego kwarcu naprzykład odłamek, pstry kamyk z nad rzeki, muszelka znaleziona w piasku, nabierały w oczach ich ceny, jako zabawki mogące się przydać dla wychowanka. Podziwiali mnogość tych śliczności rozsianych po lasach, ziemi i wodach hojną ręką przyrody a tak przydatnych dla Tomcia.
Trzeba téż przyznać, że Tomcio królewskie posiadał zabawki, takie, jakich dostarczyć może chyba zaczarowanych skarbów kraina. Zadowolony był téż ze swego losu, chociaż nad wiek niemowlęcy poważny, nosił w swych dużych błękitnych oczach wyraz tajemniczego zamyślenia. Srodze niepokoiło to Stumpego. Uważał on, że dziecko ciche było, potulne, spokojne... zbyt ciche, potulne i spokojne. Opowiadał naprzykład, że wylazło raz za żywy płot okalający jego kolebkę, zwisło na stromym brzegu pieczary i nie krzycząc, nie płacząc, w niewygodnéj téj pozycyi cierpliwie czekało ratunku.
Oszczędzam czytelnikom niezliczoną ilość faktów przytaczanych przez opiekunów Tomcia, na dowód jego dowcipu. Słyszałem je z ust wiarogodnych zapewne bez zbyt interesowanych świadków. Osadnicy żywili ślepe przywiązanie do swego wychowanka; Kentuck zwłaszcza czcił go z zabobonném jakiémś uczuciem.
— Raz — mówił — przechodzę tędy. aż tu... niech mnie jasne pioruny trzasną, jeśli mówię nieprawdę! widzę, jak Tomcio pod drzewami rozprawia w najlepsze z siedzącą łaskawie na jego ramieniu sójką! Cud prawdziwy, mówię wam.
Wszelką cudowność odrzucając na bok, w opowiadaniach tych było nieco prawdy. Przyroda nietylko wykarmiła i wypiastowała sierotę, dostarczała dziecięciu nadto nieprzeliczonych rozrywek i uciech. Czy to kiedy Tomcio pełzał pod cieniem sosen i jodeł, czy kiedy, mrużąc oczęta, spoczywał pod świeżą i gęstą zasłoną liściastych gałęzi, orędowniczka ta wspaniałomyślna zsyłała mu śpiew ptaków, burczenie owadów, zwinne zwroty wiewiórek, woń kwiatów. Po przez zasłonę migających się liści biegła do niego