Strona:PL Fredro Aleksander - Nieznany zbiór poezyj.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak piękne Dzieło wyszło z ich oprawy,
Iednym tytułem broni swoiéy sławy;
Tak pod ich piora obfitym wylewem,        65
Staie się prozą co zrodzone spiéwem,
Nikną uięte w skład twardy lub słaby
I piękność myśli i zwrotów powaby —
Niewspomnę Wiesczow obmoczonych potem,
Co w dzień i w nocy iak dwuręcznym młotem,        70
Kuią do Gazet Ody i Kantaty,
Szkoda i czasu i papiéru straty —
Niesczęsni! których zmysł nadwerężony
Z polskich wawrzynów zapragnął korony;
Prożno wzywacie wszelkich Władz opieki,        75
By się przemycić w oddalone wieki,
Wszystkich wytrącić niewystarczy Sława,
Ach i dla Wnuków coż za praca krwawa
Coż za katusze na studenckie głowy
Tylu spamiętać z téy wieku połowy —        80
Niech iak chce, herby, tytuły, przezwiska,
Sznayder po trzykroć na księgach wyciska,
Tam tylko wasze żyć będą Imiona,
Gdzie szpara skryta, lub szyba zlepiona. —
Cóż trzeba wnosić z tego stanu rzeczy,        85
Ktoż nam w téy porze szaleństwa zaprzeczy,
Gdy każdy Młodzik niechcąc tracić czasu,
Prosto ze Szkoły pędzi do Parnasu;
Kiedy płód ieden zachwyconéy Duszy,
Wciska pod prasę dziesiątek arkuszy;        90
Kiedy targuiąc Połgłowków mozoły,
Tytuł i liczbę opłacaią Psczoły;
Słowem zerwane w Rymotworstwie tamy,
Na dwóch Poetów sto Rymarzy mamy —
Ach ochłodniymy koledzy w zapale,        95
I piszmy lepiéy, lub niepiszmy wcale;