Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tego tańca, ponieważ były za lekkie i nie mogły przytupywać.
Nagle woskowa lalka w kapeluszu z szerokiem rondem stała się długą i grubą, zaczęła się wykręcać na swojej gałązce i krzyczeć głośno: — Jak można kłaść dziecku w głowę takie rzeczy! To fantazya bez sensu. — I podobną była zupełnie do radcy.
Lecz papierowe kwiaty zaczęły uderzać ją po długich nogach, że skurczyć je musiała i stać się znowu małą. Było to bardzo śmieszne. Rózga wywijała wkółko coraz lepiej, a nieznośny radca musiał tańczyć z nią razem, choć się kurczył i rozciągał bezustannie w swym kapeluszu z szerokiem rondem.
Nareszcie inne kwiaty wstawiły się za nim i papierowe róże przestały uderzać go po długich nogach twardymi listkami. Najlitościwsze były chore kwiaty z łóżeczka Zosi.
W szufladzie z zabawkami dało się słyszeć pukanie. Kominiarczyk natychmiast pośpieszył na brzeg stolika, położył się na brzuchu i z całej siły zaczął wyciągać szufladkę. Udało mu się wreszcie. Zosia wysunęła głowę i zaraz się podniosła, bardzo zadziwiona.
— To tutaj bal? — spytała. — A dlaczego nikt mi o tem nie powiedział?
— Czy chcesz ze mną tańczyć? — szepnął kominiarczyk.
— Jeszcze czego! To mi tancerz! — odpowiedziała dumnie i odwróciła się plecami.
Usiadła sobie na brzegu szuflady, oczekując, aż który z kwiatów przyjdzie ją zaprosić. Ale żaden nie przychodził. Zaczęła chrząkać głośno: „Hm! hm!“ To wszystko jednak na nic się nie zdało, nikt na nią nie uważał.