Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, ci dopiero wysoko mieszkają! — zawołała z zachwytem. — Ktoby się tam mógł dostać!
Na podwórzu przed chatą stało dwóch studentów, jeden z nich był poetą, drugi przyrodnikiem, jeden pięknemi słowy opisywał wszystko, co wzrusza, cieszy, boli, lub zachwyca, — drugi we wszystkiem szukał początku i prawdy. Obaj byli dobrzy i poczciwi chłopcy, chociaż na każdą rzecz zapatrywali się odmiennie.
— Patrzno, jaka ropucha — rzekł nagle przyrodnik — pyszny egzemplarz! Mam wielką ochotę włożyć ją do spirytusu.
— Masz już dwie przecież w spirytusie — odparł poeta — pozwólże tej oddychać jeszcze czystem powietrzem i cieszyć się, że żyje.
— Kiedy taka brzydka. Prawdziwy okaz.
— Znajdziesz więcej takich. Gdybyś wiedział przynajmniej, że znajdziesz w jej głowie ten bezcenny klejnot, no, kto wie, czy wtedy sambym ci nie doradził otworzyć jej czaszkę.
— Klejnot! Ach ty poeto! Zawsze wolisz baśnie od nauki i prawdy.
— Nie — odparł poeta — prawda jest piękną, więc ją kochać muszę, ale sam powiedz, czyż to nie piękne podanie, że ropucha, ten najbrzydszy z naszych płazów, często ma w głowie klejnot niezmiernej wartości? W podaniach ludu nieraz kryje się myśl wielka i poetyczna. Czyż i ludzie tacy jak np. Ezop, nie mieli —
Zaba nie słuchała więcej, nie rozumiała tej mądrej rozmowy; poskoczyła dalej, nie wiedząc nawet, że szczęśliwie uniknęła śmierci w spirytusie, i zastanowiła się nad jednem słówkiem, które ją uderzyło.
— I ci mówili także o klejnocie — rzekła do siebie —