Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

choć konie posuwały się bardzo powoli, tonąc w głębokich zaspach.
Prawdziwa burza śnieżna.
Uspokoiła się wreszcie pod wieczór, odmieciono ścieżki pod ścianami domów, ale tak wązkie, że jeśli na której spotkało się dwóch ludzi, to stali dość długo naprzeciw siebie, gdyż żaden z nich nie miał odwagi wstąpić w śnieg głęboki.
Wieczor był już pogodny, ani cienia wiatru, niebo czyste, jakby kto wymiótł obłoki, usypane gwiazdami, które świeciły tak jasno, jak gdyby je wyczyszczono świeżo podczas burzy. Mróz ścinał śnieg, który skrzypiał pod nogami. Nad ranem był tak twardy i ścięty lodową skorupą, że wróble bezpiecznie mogły skakać po nim, szukając pożywienia, którego nie było.
Marzły też biedne ptaki.
— Pi, pi! — odezwał się jeden żałośnie — to mi piękny Rok Nowy! Stary był daleko lepszy i mógł sobie zostać jeszcze. Ten mi się wcale nie podoba i mam prawo chyba na niego narzekać.
— Tak, tak — potwierdził drugi — ludzie narobili tyle hałasu, witając go aż wystrzałami! Nie wiedzieli sami, co robić z radości, że sobie stary poszedł. Ja cieszyłem się także razem z nimi, bo myślałem, że zaraz nastąpią dni ciepłe, — a tymczasem nic z tego! Zimniej jeszcze niż było. Ludzie widocznie pomylili się w rachunku.
— Naturalnie — pisnął trzeci, stary, mądry wróbel, nieco siwy na czubku. — Ludzie mylą się bardzo często. Zrobili sobie coś takiego, co nazywają kalendarzem, i zdaje im się, że cały świat będzie stosował się do ich wynalazku. A świat ma swoje prawa. Kiedy nadejdzie Wio-