Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jej białej korony, bo z natury był czuły i serdeczny, — potem przemówił:
— Najdroższa, najmądrzejsza pani Margaritko, — wiem, że nikt nie dorówna ci w mądrości, że umiesz przepowiadać przyszłość. Bądź więc tak dobrą i powiedz mi, który kwiatek mam wziąć za żonę? Nie chciałbym się oświadczać nadaremnie, ty wiesz, który mię kocha, więc za twoją radą pójdę bez namysłu.
Ale Margaritka nic mu nie odpowiedziała. Była obrażona, że ją nazwał „panią,“ kiedy też należała do młodych panienek; przecież to powinien zauważyć! Przytem tylko starsze panie całuje się w płatki korony, na znak uszanowania, ale z panienkami tak postępować jest nieprzyzwoicie.
Więc nie odpowiedziała.
Motyl zapytał raz drugi i trzeci, — napróżno. Bardzo go to zadziwiło, ale że bał się nudów i kazania, więc odleciał, nie przepraszając. I sam da sobie radę.
Był to piękny dzień wiosny. Bieluchne konwalie i śliczne dzwonki tylko co się rozwinęły. Motyl przypatrywał im się z każdej strony.
— Bardzo ładne, śliczne! — mówił do siebie — jasne i niewinne, ale — podlotki, pensyonarki, — wolałbym coś poważniejszego.
Lilie zwabiły go czystym kielichem, ale były za duże i trochę za sztywne; fijołki niepozorne i sentymentalne; kwiat lipy pospolity i bezbarwny, a przytem krewni, krewni! Zbyt liczna rodzina nie należy do rzeczy pożądanych. Kwiat jabłoni jest piękny, przypomina różę, ale bardzo nietrwały; dziś jest, — jutro niema, lada wietrzyk go zdmuchnie, — któż się żeni na dzień jeden?
Groszek to co innego, bardzo miłe kwiatki! Takie