Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I poszło sobie kaczę. Pływało po wodzie, pluskało, zanurzało się głęboko, ale zawsze było samo — inne pływające ptaki unikały go z powodu brzydoty.
Tymczasem nastąpiła jesień. Liście na drzewach pożółkły, ściemniały i zaczęły opadać; wiatr kręcił je w powietrzu i niósł gdzieś daleko, aby porzucić znowu. Powietrze stawało się chłodne, wilgotne, ciężkie chmury przesuwały się nizko po niebie, niosąc deszcze i śniegi, zasłaniając słońce. Wrony krakały z zimna. Dreszcz przebiega na samą myśl o takim czasie.
I brzydkiemu kaczęciu było coraz gorzej. Chłodno, głodno i nikogo, ktoby polubił je szczerze. Bo takie brzydkie! A nietylko brzydkie, lecz takie duże i takie odmienne od wszystkich, wszystkich ptaków. Do nikogo, do nikogo niepodobne.
A każdy szuka podobnych do siebie.
Razu jednego pływało po wodzie. Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo było czerwone, niby w ogniu. Wtem z poza lasu podniosło się stado wielkich, wspaniałych ptaków. Podobnie pięknych kaczę nie widziało dotąd: leciały niby chmurki śnieżno-białe, spokojne, wdzięczne i majestatyczne. Były to odlatujące łabędzie. Nagle wydały ton długi, przeciągły, taki dziwny! Poruszyły spokojnie silnemi skrzydłami i wzniosły się wysoko, aż pod chmury i płynęły tak dalej, dalej, w nieskończoność.
Łabędzie opuszczały kraj chłodny przed zimą i śpieszyły za słońcem, tam, gdzie ono świeci jasno i ciepło, gdzie błękitne wody nie zamarzają nigdy. Kaczę patrzało za niemi z zachwytem, z nieopisanem uczuciem tęsknoty, a gdy znikały, wydało krzyk silny i przenikliwy, aż samo się przestraszyło swego głosu.
I zaczęło się kręcić w kółko jak szalone, wyciągając