Następnej niedzieli poszły znów na nabożeństwo. Karusia przedtem oglądała długo czarne buciki, następnie czerwone, i znowu czarne, w końcu — włożyła czerwone.
Dzień był prześliczny, ale trochę kurzu, to też zanim doszły do bramy cmentarza, trzewiki były dobrze zapylone. W bramie stał jakiś staruszek o kuli z długą rudą brodą i spytał z ukłonem, czy może dobrej pani oczyścić buciki? Karusia podstawiła zaraz swoją nóżkę, ale starzec spojrzał na nią jakoś dziwnie i mocno potrząsnął głową:
— Piękne pantofelki do tańca! — powiedział. — No, siedźcie mocno!
I uderzył je ręką po podeszwie.
Dobra pani za tą posługę wsunęła ubogiemu w rękę parę groszy i nie wiedząc o niczem, weszła do kościoła z wychowanką.
Znowu ludzie patrzyli na maleńkie nóżki i czerwone buciki, patrzyły na nie wszystkie twarze świętych i sam ksiądz przed ołtarzem. Karusia sama patrzyła co chwila na końce swoich nóżek i nie mogła się modlić, ani myśleć o niczem innem, nie słyszała nawet, co się dokoła niej dzieje.
Bo w sercu miała tylko czerwone buciki.
Skończyło się nareszcie nabożeństwo, wszyscy wyszli z kościoła, powóz dobrej pani oczekiwał na nią i wsiadła zaraz, gdyż czuła się trochę zmęczoną. Karusia chciała wsiąść także, lecz żołnierz o szczudle z rudą brodą, spojrzał na jej pantofelki i zawołał:
— Patrzcie, jakie ładne buciki do tańca!
I Karusia już nie mogła się powstrzymać i musiała tańczyć zaraz przed kościołem, choć jej wstyd było ludzi. Nogi podnosiły się same i tańczyły bez końca, aż woźnica zszedł z kozła, złapał tańczącą Karusię i zaniósł do powo-
Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 127.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.