Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bledsze, ale życzliwe promienie. — Ciesz się młodością swoją, ciesz się życiem!
Ale sosenka cieszyć się tem nie umiała, rosła tylko i rosła, jak mogła najprędzej. Igły miała pachnące i ciemno-zielone, a pień prosty jak strzała. Ludzie, patrząc na nią, mówili:
— Co za śliczne drzewko!
Na Boże Narodzenie ścięli ją też najpierwszą. Ostra siekiera wśliznęła się jej aż do serca i drzewko padło z westchnieniem na biały śnieg brylantowy. Ból ją przeniknął straszny i zemdlała. Rozumie się, iż zapomniała, że to jej szczęście upragnione; skoro przyszła do siebie, czuła tylko, iż się rozstaje na zawsze ze swym rodzinnym lasem, z pniem, z którego wyrosła; że nie zobaczy więcej kochanych drzew starych, które ją otaczały od dzieciństwa, ani zielonych krzaków i choinek, z któremi się wychowała, ani świeżych kwiatów znajomych na wiosnę, ani ptasząt, śpiewających tak wesoło. Bolesne było pożegnanie, smutny odjazd.
Ocknęła się dopiero wtedy z tego smutku, gdy na podwórzu, gdzie ją wraz z innemi choinkami złożono, usłyszała mówiącego jakiegoś człowieka, który wskazywał na nią.
— Śliczne drzewko, tę biorę.
I natychmiast dwóch ludzi w pięknych sukniach ze świecącymi guzikami, zaniosło ją do wielkiego, pięknego pokoju.
Ciepło tu było, niby w lecie. Na ścianach wisiały ogromne obrazy w ramach złocistych jak słońce, koło pieca stały wielkie wazy chińskie, na pokrywach których spoczywały lwy poważne; były tam bujające krzesła i meble jedwabiem pokryte, na stołach pełno książek z obrazkami i tysiące kosztownych cacek.