myśli o powrocie, nie może oderwać oczu od ludzi, i od Królewicza. Różnobarwne światła zagasły na statku, nie strzelają rakiety, nie słychać muzyki i śpiewu, lecz w głębi morza szum jakiś się zrywa i płynie z dala stłumiony, a groźny. Syrena położyła się na sinej fali i kołysze się lekko, a ile razy woda ją podniesie, zagląda w okna kajuty książęcej.
Okręt tymczasem poruszył się z miejsca i posuwa się dalej, — wiatr nadyma żagle, fale wzbierają coraz potężniejsze, biegną z głuchym pomrukiem, piętrzą się i wznoszą, błysnęło w oddaleniu. Burza idzie.
Okręt mknie coraz szybciej, a Syrena za nim, ani na chwilę nie spuszcza go z oczu, bawi ją taka podróż, cieszy ta gonitwa.
Na pokładzie ruch wzrasta, majtkowie zwijają rozpięte żagle, przeciągają liny, gotują się do walki. Statek mknie jak strzała pośród czarnych gór wodnych, które go podnoszą na szczyt spienionych bałwanów, to znowu strącają w przepaść. Ryk już nie ustaje, bałwany uderzają o siebie z łoskotem, piętrzą się białe grzywy na ich karkach, z trzaskiem padają w nie złote pioruny.
A okręt mknie i ginie, wzlatuje i tonie, jak błyskawica.
Syrena śpieszy za nim, ach, jak jej wesoło! Lecz nie wesoło żeglarzom na statku: okręt się słania, trzeszczy, fale uderzają o jego boki z gniewem i wściekłością, rzucają nim jak piłką, wreszcie maszt wielki pada, złamany niby trzcina, okręt pochyla się na bok, woda wdziera się do środka.
Jeszcze chwila — zatonie. Syrena poznała teraz niebezpieczeństwo, sama strzedz się musi od padających szczątków rozbitego masztu, strzaskanych belek, rei, które woda niesie i uderza o siebie. A dokoła ciemno, jak
Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 166.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.